środa, 19 października 2011

Dywagacje balkonowe - czyli rozmowy Pasji z Rozumem

Niedługo (mam nadzieję) będę miała balkon. Balkon o metrażu większym niż metr na metr, w dodatku nie wychodzący (na razie) na najbardziej ruchliwą z możliwych ulicę. Balkon, który już widziałam, ba! na którym stałam i z którego wyglądałam. Wiem zatem, na co się decyduję. Wszystko byłoby piękne niczym baśń o kopciuszku gdyby nie fakt, że będzie on różowy (tak tak, Szanowny Czytelniku, dobrze widzisz. RÓŻOWY). No comment.
A w zasadzie comment. Bo dlaczego? Nie można było wybrać innego koloru płytek na balkonową podłogę?! No bo jak to różowe?! A co to ja jestem, landrynkowa księżniczka? A jak mieszkanie kupi tam singiel płci męskiej, to on też na tym różowym balkonie...? Co on tam będzie robił? Pelargonie sadził?!
Takie i inne pytania zaczęły mościć się w mojej przepracowanej główce aż nagle pojawiła się TA myśl. A może by tak... Skuć te płytki?
- Wiem! Skujemy te płytki! - powiedziała radośnie Pasja.
- Weź daj spokój, przecież to NOWE płytki są - odparł wielce rozumny Rozum.
- Nowe nie nowe, one są RÓŻOWE!!! - Pasja nie daje za wygraną - Poza tym, zamiast tego szkaradztwa położymy piękne egzotyczne drewno, wszędzie będą kwiaty w takich wieeelkich donicach i pnące rośliny i My, prężące swe powabne ciało na pięknym (drewnianym of kors) leżaku a P. (z nagim torsem - wtrącona uwaga autorki) będzie nam przynosił drinki z palemką!!!
 - Ale drewno jest drogie, będzie gniło, poza tym te płytki są NOWE przecież, co z tego, że różowe. Się postawi jakąś różową doniczkę i będzie grało! - Krzyczy radośnie Rozum.
Tu następuje brutalna scena (litościwie jej nie opiszę, żeby Szanownym Czytelnikom nie psuć jakże pięknej środy) mordu na Rozumie, poprzedzona kilkoma kopniakami wymierzonymi w Rozumowy tyłek.
Zatem postanowione. Musimy jeszcze tylko przekonać P.
A balkon (po skuciu RÓŻOWYCH NOWYCH płytek) będzie wyglądał tak:







czwartek, 13 października 2011

Inspiracje.

Wiem, wiem - nie powinnam przeglądać sieci szukając inspiracji do urządzenia mieszkania, do którego jeszcze nie mam kluczy.









images via: homeglamournow.blogspot.com

poniedziałek, 10 października 2011

D.O.M

Nie było mnie tu tak długo, że aż zapomniałam hasła do własnego bloga. Skandal. Moja nieobecność była spowodowana kilkoma nakładającymi sie na siebie i niestety równie istotnymi dla mojego życia sprawami. Po pierwsze to, co zwykle czyli praca, praca, praca. Po drugie: zaczęłam zajęcia na uczelni (znowu). Ostatni weekend spędziłam zatem w doborowym towarzystwie równie co ja niezadowolonych z tego faktu osób (mam na myśli zarówno studentów jak i prowadzących zajęcia). Po trzecie (i najważniejsze): KUPUJEMY (my tzn ja i P.) DOM. Pisząc to słowo nie mam bynajmniej na myśli przestronnej hawiry za miastem z 5-hektarowym ogrodem ale nasze pierwsze, własne (no dobra, częściowo własne, ponieważ jeszcze długo naszym współlokatorem będzie pewnien duży i groźny bank) 2-pokojowe mieszkanie. Napisałam 'dom', ponieważ słowo 'mieszkanie' jakoś nigdy mi sie nie podobało. Ma w swoim znaczeniu coś chwilowego - w mieszkaniu się tylko mieszka, w domu sie żyje. Ale, abstrahując od semantyki, będziemy mieli DOM. Co oczywiście oznacza, że (fanfary) trzeba go będzie URZĄDZIĆ! Wybrać kolor podłogi i ścian, płytki do łazienki i kanapę. Trzeba będzie poświęcić swój cenny czas na cudownie długie (i powtarzające się z dużą częstotliwością) spacery po IKEI oraz marnować oczy w poszukiwaniu cudeniek sztuki użytkowej w bezkresnej, wirtualnej sieci.
Co wiecej (aż drżę na samą myśl), nieuniknione będą długie i zażarte spory z panami malarzami o to, co to właściwie znaczy, że wrzosowy kolor na ścianach ma być "jakby wyblakły" albo (co gorsze) jaki to własciwie kolor ta "kawa z mlekiem". Serce mi się raduje na samą myśl o tych wszystkich szafach, kanapach, fotelach i stołach, które będę musiała obejrzeć (a także dotknąć, czy wręcz - nie bójmy się tego słowa - pomacać) nim zdecyduję się na wybór tej jednej jedynej, właściwej opcji. Zanim jednak nadejdą te wszystkie cudowne chwile musimy (zupełnie jak w mojej ulubionej książce z dzieciństwa "Tajemniczy Ogród", którą zresztą szybko zastąpiło "W pustyni i w puszczy") przedrzeć się przez ciemny i groźny gąszcz kłujących chwastów i parzących pokrzyw. Mówiąc mniej metaforycznie (mamy poniedziałek a z metaforami zawsze są w tym dniu kłopoty): przeżyć koszmar kupowania mieszkania. W ostatnim czasie wprowadziłam do swojego słownika nowe, niezwykle ciekawe słowa, takie jak: deweloper, kredyt, bank, księga wieczysta, hipoteka, lokal, rata (a raczej raty). No nic, miejmy nadzieję, że los będzie dla nas łaskawy i wkrótce przeniesiemy się spod bankowego okienka do sklepu z artykułami wykończenia wnętrz.
P.S. Już się nie mogę doczekać wybierania tynków i fug :-)